KOCHAM CIASTECZKA, ale dbam też o Twoje bezpieczeństwo. Więcej o ochronie danych przeczytasz TUTAJ. Klikając Akceptuj, wyrażasz zgodę na używanie ciasteczek w celu usprawnienia korzystania z witryny.

Brudne tajemnice blendera, czyli co jedzą w „White Lotus” s. 3?

Brudne tajemnice blendera, czyli co jedzą w „White Lotus” s. 3?

Finałowy odcinek trzeciego sezonu serialu „White Lotus” zostawił nas z pytaniem, a raczej oburzającą wątpliwością – jak można użyć brudnego blendera?! Jedzenie jest tu wykorzystywane oszczędnie, ale kiedy już się pojawia, staje się potężnym symbolem.

Filmy i seriale

UWAGA – artykuł zawiera spoilery!

Bogaci ludzie, zachowujący się jak typowi bogaci ludzie w egzotycznym otoczeniu luksusowych hoteli w różnych miejscach na świecie – tak w skrócie można streścić kolejne sezony serialu „White Lotus”. Do tego jeszcze wątek kryminalny, sygnalizowany zwykle w pierwszym odcinku i rozwiązywany w finale. 

W trzeciej odsłonie serialu reżyser Mike White zabiera nas do Tajlandii. W absurdalnie drogich wnętrzach hotelu sieci Four Seasons rozegra się wiele dramatów – trzy przyjaciółki udowodnią wszystkim, a przede wszystkim sobie, że ich relacja jest raczej z kategorii toksycznych, bracia wezmą udział w miłosnym trójkącie, a pewien biznesmen dowie się, że po powrocie do kraju czeka na niego więzienie za finansowe przekręty.

Nic nowego dla fanów serialu, to pewnie dlatego wielu z nich uznało ten sezon za nudny i przegadany. Ja jednak doceniam jego niespieszne tempo i pozorny brak akcji. Zwłaszcza, że finalnie mimo nierozwiązania niektórych wątków, White serwuje nam koktajl (sic!) prawdziwych emocji.

Przy stole

Posiłkom w serialu zwykle towarzyszy atmosfera napięcia. Podczas śniadań i kolacji odbywa się większość ważnych rozmów. To wtedy trzy przyjaciółki wymieniają się „uprzejmościami”, a Rick w drodze po pączka zauważa swojego śmiertelnego wroga. Przyjęcie u Grega (Jon Gries) z kolei jest okazją do złożenia pewnej niemoralnej propozycji. 

To te momenty, kiedy bohaterowie spotykają się w jednym miejscu i podsumowują lub zapowiadają dzień. Najmocniejszym punktem tego sezonu jest jednak spotkanie w barze między Rickiem (Walton Goggins) a jego przyjacielem, granym przez Sama Rockwella. Monolog tego drugiego, dotyczący seksualnych fantazji to majstersztyk!

Stół jest tu też metaforą. Laurie (Carie Coon) w końcowym odcinku mówi przecież „Cieszę się, że mogę siedzieć z wami przy stole” – w wolnym tłumaczeniu: „Jestem wdzięczna, że bierzecie mnie pod uwagę”.

Po tajsku, czyli jak?

Co ciekawe, mimo, że bohaterowie spędzają przy stole wiele czasu, twórcy serialu nie lubią pokazywać nam, co dokładnie znajduje się na ich talerzach. Oczywiście możemy się domyślać, że ze względu na kraj, w którym się znajdujemy w menu śniadaniowym jest sporo świeżych, egzotycznych owoców, a na kolację najpewniej zjemy specjały kuchni tajskiej, w tym ryby i owoce morza. 

Dokładne nazwy dań padają tylko w jednym momencie, kiedy Victoria Ratliff (Parker Posey) zamawia kilka potraw do pokoju. W scenie tej bardziej jednak chodzi nie tyle o jedzenie, a o pokazanie jej ignorancji w stosunku do innej kultury – przekręca nazwy dań, a południowy charakterystyczny akcent sprawia, że brzmią one zupełnie inaczej niż powinny. Co zamawia Victoria? Tom kati talay, czyli zupę z owoców morza z mleczkiem kokosowym, gaeng poo bai cha plu – curry z krabem oraz pad thai goong mae nam, czyli pad thai z krewetkami rzecznymi.

Mamy też kilka „lokalsowych” scen, jak ta na tajskim targowisku, podczas randki Gaitoka (Tayme Thapthimthong) z Mook (Lalisa Manobal) czy w buddyjskiej świątyni. Bez hotelowych luksusów bywa jednak trudno – nie bez powodu dania u mnichów nie smakują Piper, która wprost mówi, że są niedoprawione. Reżyser serialu patrzy na kulturę Tajlandii przez zachodnie okulary – to ozdobnik, który tak naprawdę niewiele wnosi do fabuły.

Zabójcza piña colada

Alkohol pojawia się w „White Lotus” od pierwszego sezonu, najczęściej jako środek ułatwiający ucieczkę od rozczarowującej rzeczywistości. W tym sezonie sporo pije Laurie, próbując zapomnieć o swoich problemach, szklankę w ręku stale ma też małżeństwo Ratliffów czy Rick. Wszyscy wiemy również, jak kończy się szalona, pijacka impreza na jachcie czy wyprawa Laurie na walkę bokserską – nigdy nic dobrego nie wynika z tego typu pomysłów, zdaje się pouczać Mike White. 

Najważniejszym koktajlem sezonu okazuje się być piña colada. Oto Timothy Ratliff (Jason Isaacs) próbujący od kilku odcinków bezskutecznie wymyślić, co zrobić, żeby uchronić swoją rodzinę i siebie przed skutkami utraty fortuny (o czym rodzina oczywiście na razie nie wie – w końcu w hotelu nie używa się telefonów!), wpada na diaboliczny pomysł. W resorcie rosną bowiem tak zwane owoce samobójców, których nasiona są bardzo trujące. Postanawia więc przygotować koktajle dla całej rodziny, z wyjątkiem Lochlana (Sam Nivola), który jest nieletni. To dobre wytłumaczenie, chociaż widzowie znają prawdę – najmłodszy syn jako jedyny zadeklarował, że mógłby żyć bez wygód. Blender staje się zabójczą bronią, która pozwala popełnić zbrodnię bez brudzenia sobie rąk.

Timothy jednak w ostatnim momencie rezygnuje ze swojego planu i pod pretekstem zepsutego mleka, wylewa koktajle. Paradoksalnie więc rzeczywiście piña colada spełnia swoją rolę – uświadamia bohaterowi, że wspólnie z rodziną jest w stanie przezwyciężyć większość trudności (ach, jaka szkoda, że nie mamy okazji zobaczyć ich już po powrocie do rzeczywistości!).

Prawdziwie męskie smoothie

Blender, a raczej robione za jego pomocą zdrowe napoje, kryją w sobie więcej niż mogłoby się wydawać. To miks snobizmu (smoothie z ultra drogich, ultra zdrowych składników), obsesji na punkcie wyglądu i zdrowia, zaburzeń jedzenia i wielu innych problemów współczesnego świata.

W serialu blender symbolizuje męskość, rozumianą jako picie białkowych odżywek i podrywanie kolejnych dziewczyn – sport i seks, dwa odwieczne atrybuty. Odżywki proteinowe karmią Saxona (Patrick Schwarzeneger) potężną dawką mizoginistycznej papki (robionej, a jakże, w ogłuszającym hałasie blendera), w świecie biznesu zdominowanego przez mężczyzn, bohater stara się dorównać swoim idolom. Jak wszystko w uniwersum, stworzonym przez Mike’a White’a, tak i to wyobrażenie okazuje się złudne – świat największego wzoru Saxona, czyli jego ojca wali się z dnia na dzień, a droga od bogactwa do bankructwa (finansowego i moralnego) jest bardzo krótka.

Amy McCarthy z Eater.com nazywa nawet ów sprzęt „blenderem Czechowa”, który niczym strzelba musi w końcu wystrzelić. Pojawia się przecież w wielu odcinkach, zawsze z boku, by w końcu ukazać się widzom na pierwszym planie.

Umyj blender, Lochy!

Aktor Sam Nivola, wielokrotnie pytany, dlaczego grany przez niego Lochlan postanawia użyć brudnego blendera, odpowiedział, że prawdopodobnie myśli, że są tam resztki odżywki Saxona. Ja uważam, że chciał, żeby były tam resztki piña colady. Zresztą fakt, że Timothy zostawia brudny blender, nie myśląc o konsekwencjach, punktuje jego uprzywilejowanie i niekompetencję. Umycie blendera to nie jest coś, co mogłoby mu przyjść do głowy (jego synowi zresztą też nie przychodzi), w końcu jako człowiek żyjący w luksusach nie sprząta po sobie, nie zmywa naczyń, zawsze ma wszystko podstawione pod nos. Jednocześnie okazuje się, że właśnie ta niedbałość może być (dosłownie!) gwoździem do trumny jego syna. To jedna z wielu scen, w której White chce pokazać widzom, że ludzie bogaci żyją w alternatywnej rzeczywistości, bańce, która nie przystaje do świata. 

Lochlan niejako staje się swoim bratem, ale w jeszcze gorszej wersji – w końcu do „smoothie” używa resztek wczorajszego koktajlu, wody i odżywki proteinowej. Lochy’emu pozostało zresztą niewiele opcji, jako osobie, która szuka pomysłu na życie naśladując innych. Marzenia siostry okazały się za słabe, żeby unieść ich oboje, zresztą Saxon także zdaje się nie być już tym człowiekiem co wcześniej. Poza tym to prawdopodobnie pierwszy raz, kiedy Lochlan samodzielnie przygotowuje posiłek – czy jego prawie śmierć można interpretować jako koniec dzieciństwa i wejście w dorosłość? Myślę, że tak.

To zresztą przemyślna ironia, że bliski otrucia jest właśnie on – jedyny członek rodziny Ratliffów, który prawdopodobnie poradziłby sobie w świecie bez wielkich pieniędzy. 

W jednej z ostatnich scen trzeciego sezonu, widzimy Ratliffów odpływających w stronę ponurej rzeczywistości. Reżyser tym razem im odpuszcza, daje kolejną szansą, chociaż czy na pewno? W końcu dla większości członków tej rodziny strata pieniędzy będzie może nawet gorsza od tego, czego uniknęli w Tajlandii. Wstyd, bieda, upadek wszystkiego, w co wierzyli – jak sobie z tym poradzą? 

Tego się jednak nie dowiemy. Nie zmienia to faktu, że „White Lotus” pozostaje serialem fascynującym, który jeśli już sięga po rekwizyt w postaci jedzenia, wykorzystuje go w pełni. Widziałam reklamę samoczyszczącego się blendera, co najmniej kilka kolekcji ubrań inspirowanych serialem, a nawet oficjalne oświadczenie marki Bosch (tak, to ich sprzęt został użyty w tym sezonie), że nie planowali pojawić się w produkcji Mike’a White’a. To, oraz fakt, że ponoć nagle wzrosła liczba zamówień tajskiego jedzenia i w ogóle zainteresowanie tajską kulturą, pokazuje, że „White Lotus” to kulturowy fenomen. Doskonale wpisujący się zresztą w jeden z kulinarnych trendów, czyli popkulturowe inspiracje. Która restauracja odważy się przygotować menu inspirowane serialem? Miejmy tylko nadzieję, że zrezygnują ze smoothie. 

Może Cię też zainteresować