Jak powstała zupa cebulowa? Historia iście królewska
Czujecie to? To zapach cebuli, chleba i sera. Zupa cebulowa historię ma fascynującą, bo właściwie nie jedną, a dwie.
Czujecie to? To zapach cebuli, chleba i sera. Zupa cebulowa historię ma fascynującą, bo właściwie nie jedną, a dwie.
Ale w obydwu główną rolę odgrywa ten sam głodny król. Mowa o Ludwiku XV, który podobno czerpał najwięcej uciech z dwóch miejsc – sypialni i kuchni. Był kobieciarzem (kojarzycie jego słynną kochankę madame de Pompadour?) i lubił sobie dogadzać. A co do tego ma zupa cebulowa?
Pewnego dnia król ów oddawał się jeszcze jednej swojej ulubionej rozrywce – polowaniu. Po powrocie z lasu okazało się, że spiżarnia w jego rezydencji jest niemal pusta! Znalazł w niej tylko kilka cebul, trochę masła i szampana. Wbrew temu, czego można by się spodziewać, nie wypił szampana od razu. Zamiast tego, wykorzystał wszystkie składniki i przyrządził znakomitą zupę cebulową. Tak posmakowała zarówno jemu, jak i reszcie dworu, że od tej pory na stałe weszła do menu w Wersalu.
W przypadku drugiej wersji historii akcja rozgrywa się również w XVIII wieku, tym razem jednak w mniej królewskim (przynajmniej na początku!) otoczeniu. Jesteśmy w zajeździe La Pomme d’Or w mieście Chalons-en-Champagne. W kuchni pracuje tu ojciec konserw, Nicolas Appert. Ten człowiek rzeczywiście wymyślił proces konserwacji żywności w puszkach i to dzięki niemu możemy jeść takie specjały jak puszkowany paprykarz szczeciński. Ale to już zupełnie inna historia.
Wracamy do gospody. Wiadomo, jak wyglądają w tamtym czasie drogi i sami podróżni. Dość powiedzieć, że zajazdy są dla nich tak samo wybawieniem, bo wreszcie moga odpocząć, jak i utrapieniem, bo często ich jakość pozostawia wiele do życzenia. W La Pomme d’Or przynajmniej nie można było narzekać na kuchnię.
Do gospody przybył akurat Stanisław Leszczyński, ex-król Polski, który wybiera się z wizytą na dwór francuski. Chce odwiedzić swoją córkę, Marię Leszczyńską, żonę… Ludwika XV. Przypadek? Appert przygotowuje dla niego zupę cebulową. I dzieją się rzeczy niesłychane. Otóż były król, nie w pełni ubrany, wbiega do kuchni i prosi o dokładny przepis na to cudo. Gotową recepturę zawiezie później do Wersalu, a Appert w swojej książce zatytułuje przepis „Onion soup a la Stanislas”.
Bez względu na to, którędy, zupa cebulowa zawojowała serca i brzuchy mieszkańców Wersalu. Podobno dość mocno przyczynił się do tego fakt, że łagodziła skutki nocy spędzonych na, cóż tu dużo mówić, ostrym pijaństwie. Nadal jest uznawana za dobry sposób na kaca!
Prawda o jej pochodzeniu może jednak być dużo bardziej prozaiczna i mniej królewska. Zupa cebulowa była znana we Francji już prawdopodobnie w XIV w. Dopiero jednak słynny paryski targ Les Halles podniósł jej smak o poziom wyżej. Sprzedawcy zaczęli dodawać do miski z zupą starty żółty ser i zapiekać go aż stanie się rozkosznie ciągnący. To już tak zwana gratinee des Halles, zupa, która potrafiła nad ranem biednych i bogatych przy tym samym stole.
Na początku XX w. zupę cebulową zapiekaną z chlebem i serem zaczęły też serwować eleganckie restauracje. Do dziś to prawdziwy francuski specjał!