To nie jest film o truflach: „Truflarze”
Idą przez las. Jest cicho, chociaż w lesie nigdy nie ma zupełnej ciszy. Słychać tupot małych łapek na drodze. Oho! Czujne nosy zwęszyły trop! Biegną razem, człowiek i pies. Dopadają ziemi i zaczynają kopać.
Idą przez las. Jest cicho, chociaż w lesie nigdy nie ma zupełnej ciszy. Słychać tupot małych łapek na drodze. Oho! Czujne nosy zwęszyły trop! Biegną razem, człowiek i pies. Dopadają ziemi i zaczynają kopać.
Już po chwili w ręku starszego mężczyzny pojawia się coś, co wygląda jak grudka ziemi. Gdy za chwilę ją otrzepie i wyczyści, okaże się, że to kulinarne złoto, gratka smakoszy, boski przysmak – niepozorna trufla.
Bohaterowie filmu dokumentalnego „Truflarze” Michaela Dwecka i Gregory’ego Kershawa są starymi mężczyznami, którzy mają tylko dwie prawdziwe miłości: trufle i psy. A właściwie chyba tylko psy. Trufle są dodatkiem, miłym uzupełnieniem. W gruncie rzeczy chodzi o spędzanie czasu z psami, ucieczkę od rzeczywistości. To dlatego jeden z bohaterów chce zabrać do grobu swoją wiedzę o miejscach, w których pojawiają się trufle. Jak sam mówi, najlepsze miejsce to takie znalezione przypadkiem, w którym nawet nie wyobrażałeś sobie trufli.
Dweck i Kershaw stworzyli obraz niezwykły. Każdy niemal kadr z tego filmu jest jak malarski obraz, przypomina nierealną baśń. Jednocześnie udaje się nie stracić z oczu bohaterów i nie przeestetyzować niepotrzebnie poszczególnych scen. Twórcy towarzyszą sędziwym Włochom, podglądają ich podczas codziennych czynności, które często nie są niczym szczególnym, jak choćby scena mycia góry pomidorów na drewnianym stole. Pokazują nam codzienne życie Piemontczyków, ich wyprawy po trufle, rozmowy z psami i o psach.
Nigdy nie widzimy, żeby truflarze rzeczywiście jedli leśne skarby, których z takim przejęciem szukają. Prawdopodobnie wszystko co uda im się zebrać, jest sprzedawane. A poza tym… to nie jest film o truflach. Dostajemy przebłyski na temat handlu truflami, obserwujemy jak transakcje zawiera jeden z handlarzy, widzimy testera-smakosza oceniającego trufle i próbującego truflowego makaronu. Ale to w ogóle w tym filmie nie jest ważne.
Aurelio dla kędzierzawej Birby wyprawia mini urodziny, je z nią wspólnie obiad, rozmawia jak z… No właśnie, chciałam napisać „drugim człowiekiem”, ale nie sądzę, żeby kiedykolwiek łączyło go coś takiego z ludzką istotą. Porównywanie jego więzi z psem do relacji ludzkiej jest nieadekwatne i tylko spłyca tą pierwszą. Aurelio opowiada o tym, jak proponowano mu za Birbę ogromne pieniądze. Zadał wtedy jedno pytanie: Pójdę do banku i wezmę 50 tys. euro w gotówce. Czy wtedy sprzedasz mi swoje dzieci?
Carlo z kolei tak bardzo ufa swojemu psu, że nie ma żadnych obaw i wątpliwości przed wyruszeniem do lasu po ciemku, mimo że sam mało co widzi. Wie, że Titina poprowadzi go bezpieczną drogą i nawet jeśli nie znajdą trufli, wyprawa będzie warta każdej minuty. Twórcy podchodzą do swoich (psich i ludzkich) bohaterów z czułością i zrozumieniem i to właśnie dzięki temu powstał film bardzo intymny, taki, który z każdym obejrzeniem odkrywa przed nami inne swoje wdzięki.
Jest w tym filmie jakaś nieuchwytna magia, ukryta w najważniejszych (psich) postaciach na ekranie – Birbie, Titinie, Fionie i Ettore. Sam tytuł filmu w równej mierze odnosi się do włoskich staruszków, jak i do psów. To w końcu ich nosy odpowiadają za to, że na stołach luksusowych restauracji lądują horrendalnie drogie trufle. Próba przyjrzenia się grzybobraniu z perspektywy psów poprzez zamontowanie im na głowach małych kamer, niewiele jednak daje. Świat psich nosów jest fascynujący, ale jego zrozumienie wydaje się dla nas nieosiągalne. Ta tajemnica odnajdywania zagrzebanych w ziemi skarbów jest dosłownie na wagę złota.
Do tego stopnia, że Titina dostaje nawet błogosławieństwo w kościele, gdzie kapłan prosi boga by chronił jej węch. Do tego stopnia, że chciwi ludzie, którzy sami chcą przekopać las w poszukiwaniu trufli, w desperacji, nie mogąc kupić psów, próbują je otruć.
Ten świat jest tak bardzo inny od tego, co znamy, że może wydawać się odrealniony. Nie jest to zresztą bezzasadne, bo truflarze kompletnie nie potrzebują i nie chcą wiedzieć, co dzieje się poza ich lasami. Nie wiedzą więc, że trufle potrafią osiągać zawrotne ceny, będące wielokrotnością tego, za co sprzedają je zbieracze.
Film jest budowany na mocno zarysowanej opozycji. Z jednej strony mamy truflarzy, z drugiej chciwych handlarzy, którzy niczym w złej baśni próbują zniszczyć naturalne piękno i bogactwo lasu. Jeden z bohaterów rezygnuje nawet z poszukiwań trufli, zajęcia, które prawdopodobnie tak jak pozostali uwielbia, w imię zasad i walki z kapitalizowaniem leśnego dziedzictwa. W związku ze zmianami klimatycznymi, zbiory trufli są coraz gorsze. A to prowadzi do nieumiarkowanej eksploatacji lasów, których losem nikt zdaje się już nie przejmować.
Tradycja powolnego szukania trufli zanika, a ci którzy udają że chcą ją chronić, tylko po żeby poznać sekretne miejsca truflarzy, to zwykli obłudnicy. Wspominaną wcześniej scenę, w której truflowy znawca je danie posypane obficie truflami, przedłużając posiłek do granic absurdu, ogląda się z pewnym niesmakiem. Jakby jego postać i to czym się zajmuje było wypaczeniem wszystkiego, w co wierzą i czego chcą Piemontczycy.
Jasne, możemy powiedzieć, że starzy ludzie i zwierzęta w świecie filmu wiele razy wykorzystywani są po to, by wywoływać wzruszenie i współczucie. Nic więc prostszego jak zrobić o nich film. Dostrzegam te wszystkie zabiegi, którymi Dweck i Kershaw próbują wzbudzić w nas określone emocje. Ale jednocześnie jakaś prawda, którą widzę w tych relacjach między ludźmi i psami głęboko mnie porusza. Ich wyobcowanie, utopijna wizja symbiozy natury i człowieka są równie piękne, jak i naiwne.
Niestety, film „Truflarze” pokazuje swoich bohaterów z potężną dawką nostalgii, bo świat który tworzą prawodopodobnie przeminie razem z nimi. O sile i wymowie filmu świadczy to, z czym nas zostawia. Po jego obejrzeniu nie myślę o truflach, kompletnie nie interesuje mnie jak trafiają od truflarzy do restauracji, ani jakie ceny mogą osiągnąć. Zastanawiam się za to, czy żona Carla nakryła go po powrocie z leśnej przechadzki, na którą wymknął się przez okno. I chyba najważniejsze: czy Aurelio znajdzie odpowiednią osobę, która zajmie się Birbą tak jak on, kiedy jego już zabraknie? Albo jak poradzi sobie on, jeśli to ona odejdzie pierwsza?
O czym jest ten film? O przepięknej relacji psów tropiących trufle z ich właścicielami. O świecie, który przemija. O życiu w spokojnym zakątku Włoch w zgodzie z rytmem natury. I o tych, którzy odpowiadają za tego świata niszczenie.
Dla kogo jest ten film? Dla wszystkich, którzy chcą zachwycić się nie tylko malarskimi kadrami, ale i autentycznymi historiami ludzi i ich psów. I dla tych, którzy lubią filmy poruszające coś głęboko w człowieku.
Mój ulubiony fragment: Wszystkie sceny z Aurelio i Birbą. Ale tak naprawdę kocham cały ten film całą sobą. Nie potrafię wybrać jednej sceny.
Czy i dlaczego warto obejrzeć? Och, jak bardzo warto. Dawno żaden dokument o jedzeniu nie był tak przejmujący i zabawny, nostalgiczny i wspaniały, po prostu wspaniały.
Podobne filmy: „Kraina miodu”
Film „Truflarze” , reż. M. Dweck, G. Kershaw, do niedawna w kinach, podejrzewam, że można go znaleźć do obejrzenia za opłatą w internetach.
Fot. materiały prasowe